Kiedyś sam potrzebował krwi – dziś spłaca dług z nawiązką
Bez ręki potrafię żyć jeszcze lepiej
Nie mam ręki – trudno. Bóg tak chciał... Może przez to dał mi do wykonania inne zadanie? Może jak bym miał dwie ręce, to byłbym złym człowiekiem? A może właśnie dzięki temu robię coś dobrego? Kto to wie...?
Robert Pobudkiewicz w 1998 roku stracił prawą rękę. Nieszczęśliwy wypadek w pracy, trzeba było ją amputować powyżej łokcia. Nie załamał się. Wprost przeciwnie. Ta ułomność otworzyła mu oczy na ważne sprawy, zmotywowała do działania na rzecz innych.
-„Było groźnie, bo straciłem sporo krwi i lekarze potem mówili mi, że mogłem nawet umrzeć. Choć ja przez cały czas wierzyłem, że z tego wyjdę. Gdy obudziłem się po operacji wszyscy byli zdziwieni, że tak pozytywnie do tego podchodzę. Miałem 24 lata, pół roku wcześniej się ożeniłem, urodziło się moje pierwsze dziecko, było miesiąc po chrzcinach. Miałem dla kogo żyć. Jak tu umierać...?” – opowiada po latach.
Czytaj więcej: Kiedyś sam potrzebował krwi – dziś spłaca dług z nawiązką
75. rocznicę zagłady olkuskich Żydów
75. rocznicę zagłady olkuskich Żydów
Po latach kłótni, sporów, tłumaczenia, że tak trzeba, że to wstyd, że miasto nie pamięta o zamordowaniu ponad 3 tysięcy swych obywateli wreszcie odsłonięto pamiątkową tablicę na budynku Starostwa Powiatowego w Olkuszu, gdzie olkuscy Żydzi spędzili ostatnie chwile w rodzinnym mieście. Gdy w 1939 r. Niemcy wkraczali do Olkusza, mieszkało w nim ok. 12 tys. ludzi, z tego ok. jedną czwartą stanowili Izraelici. Niemcy utworzyli na północy miasta getto, z którego wysiedlono Polaków, a w ich miejsce zakwaterowano Żydów z Olkusza i Będzina. W czerwcu 1942 r. rozpoczęto likwidację getta. Część młodych, zdolnych do pracy ludzi trafiło do zakładów, gdzie między innymi szyli mundury wojskowe. Jednak większość, w tym kobiety, dzieci i starcy, zostali wysłani do komór gazowych w obozie masowej zagłady w Auschwitz-Birkenau. Największy transport wyjechał z olkuskiego dworca 13 czerwca 1942 r.
Konferencja popularno - naukowa w Załężu
Z miłości do Jury
Okazuje się, że Dolina Wodącej oraz zlokalizowane w jej okolicy skały, jaskinie i potoki, kryją więcej skarbów, niż mogliśmy początkowo przypuszczać. Odnalezienie przed kilku laty, przez naukowców Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, śladów osadnictwa ludzkiego z okresu plejstocenu, było najbardziej spektakularnym wydarzeniem, które zostało szybko zauważone w świecie naukowym, przyczyniając się do lepszego poznania pradawnych dziejów Europy. Ale prace zespołu badaczy i studentów pod kierunkiem prof. Krzysztofa Cyrka zaowocowały szeregiem innych odkryć, które pozwalają patrzeć na naszą okolicę jako na prawdziwą skarbnicę wiedzy.
Ciekawą propozycją zaprezentowania prac i odkryć naukowców z tej dziedziny była konferencja popularno - naukowa zorganizowana w Załężu 12 lipca.
Jedyna w Polsce makieta bitwy pod Racławicami
Magiczna zagroda w Niezwojowicach
Prawdopodobnie jest to jedyna makieta przedstawiająca scenę batalistyczną w Polsce. Przynajmniej jeśli chodzi o skalę odwzorowania oraz ilość prezentowanych postaci. 300 żołnierzy na obrotowej platformie średnicy ponad 7 metrów zobaczyć można tylko w Niezwojowicach, na terenie prywatnego Teatrum Bitwy pod Racławicami.
więcej niż makieta
Bo trzeba przyznać, że określenie „makieta” nie do końca oddaje charakter tego miejsca. Oprócz drewnianych, kilkunastocentymetrowych figurek, rozmieszczonych na platformie odzwierciedlającej w miarę wiernie topografię terenu, jest jeszcze głos Andrzeja Seweryna barwnie opisującego przebieg bitwy. Ściany zaadaptowanego na lokalną galerię pomieszczenia szczelnie wypełniają obrazy związane z tym historycznym wydarzeniem i postaciami w nim związanymi, obok wiszą chłopskie sukmany oraz fragmenty umundurowania z epoki, a w kącie – konstrukcja z kilkunastoma ilustracjami autorstwa Tadeusza Burego, przedstawiającymi sceny z mało znanego utworu Włodzimierza Tetmajera „Racławice”.
Czytaj więcej: Jedyna w Polsce makieta bitwy pod Racławicami
Wiesław Kopeć kolekcjonuje narzędzia szewskie
Śpilory, kopyta i raszple
O tym, że Wolbrom był miastem szewców, dzisiaj świadczy już chyba tylko pomnik Jana Kilińskiego na rynku. A przedwojenne gazety podawały, że w mieście pracowało ponoć 1800 rzemieślników, trudniących się wyrabianiem butów, a w okolicznych wioskach – kolejnych 700. Wolbromscy szewcy sprzedawali swoje wyroby na wszystkich okolicznych targach – także w Olkuszu i Krakowie, gdzie buty z Wolbromia były bardzo cenione. Wstawali w nocy, brali worek na plecy i w drogę! Autobusów, ani tym bardziej samochodów, przecież nie było...
W czasie wojny wolbromscy szewcy pracowali, bo zbyt na buty był. Także za Polski Ludowej jeszcze długo mieli zajęcie, chociaż ich tradycje przejęła na długi czas spółdzielnia szewców i cholewkarzy mieszcząca się przy ulicy Mariackiej. Buty robione tutaj, częściowo już przy użyciu maszyn, sprzedawano w Wielkiej Brytanii i Rosji, a nagradzane były na Targach Poznańskich. Reklamacje się nie zdarzały – wierzch ze skóry, spód ze skóry, obcas ze skóry, wkładka ze skóry. A wszystko zrobione fachowo, więc wychodziły buty nie do zdarcia. Szły jak ciepłe bułeczki...
Czytaj więcej: Wiesław Kopeć kolekcjonuje narzędzia szewskie
Strona 1 z 2
- start
- Poprzedni artykuł
- 1
- 2
- Następny artykuł
- koniec