Pacyfikacja Poręby Dzierżnej
Pamięci Ofiar Sierpnia 1944 r
Od tamtych tragicznych wydarzeń upłynęły już długie lata. Pomału odchodzą od nas Ci, którzy pamiętają dzień 7 sierpnia 1944 roku. A dla wielu z nich, mieszkańców Poręby Dzierżnej, był to dzień, w którym zawalił się cały ich dotychczasowy świat. Zabici najbliżsi, spalone domy, zniszczony cały dorobek wielu pokoleń. Nam, którzy czasy okupacji hitlerowskiej znamy tylko z książek i opowiadań rodziców, nawet trudno wyobrazić sobie ogrom nieszczęść, jakich doznali mieszkańcy Poręby. Trudno nam przyłożyć właściwą miarę do używanego często określenia „pacyfikacja wsi”. Nikt z nas tego nie przeżył, nikt nie widział... Dobrze, że z inicjatywy mieszkańców wsi, na czele z radnym Mirosławem Osuchem, miejscowa szkoła od września 2007 roku nosi imię „Pamięci Ofiar Sierpnia 1944 r.”
Niech ten tekst pomoże ocalić od zapomnienia tamte chwile - nie po to, by rozdrapywać zabliźnione już rany, ale po to, by nie odeszły w niepamięć, wraz z milczącymi ich bohaterami...
Był upalny poranek 7 sierpnia 1944 roku. Dla mieszkańców tej części Polski koniec wojny zbliżał się wraz z frontem wschodnim. Wszyscy, w tym i ówcześni mieszkańcy Poręby Dzierżnej, żyli już nadzieją zakończenia długich lat cierpień, upokorzeń i ucisku. Nikt pewnie nie spodziewał się, że najgorsze miało dopiero nadejść, że ich mały spokojny świat miał zostać brutalnie zniszczony.
Rano do wsi wkroczyli żołnierze niemieccy – żandarmi i własowcy stacjonujący w Wolbromiu oraz jednostka „Motcugu” z Pilicy. Wieś otoczono od strony Wolbromia i Udorza. Rozpoczęło się systematyczne wyłapywanie mieszkańców. Bezceremonialne wyciąganie z domów wszystkich, których napotkali na swej drodze. Miał szczęście ten, kto w porę zorientował się w sytuacji i uciekł w pole czy do lasu, a podczas ucieczki nie dosięgła go kula. Kto się opierał zostawał rozstrzelany na miejscu. Taki los spotkał m.in. Stanisława Wieszczurę z kilkuletnim synkiem Henrykiem. Zastrzelono ich na progu palącego się domu. W płomieniach ginął dorobek kilku pokoleń, a krzyki kobiet i dzieci mieszały się z głosami rozszalałych zwierząt.
Spośród zgromadzonych w centrum wsi wybrano trzydziestu kilku mężczyzn w sile wieku – z reguły ojców rodzin – i ustawiono pod stodołą Jana Laskowskiego. Padły komendy: „Padnij” i „Powstań”, po których zaterkotał ustawiony wcześniej karabin maszynowy. Ranione śmiertelnie ciała osunęły się na ziemię i poczęły się zaraz palić, zajęte od ognia podpalonej przez Niemców stodoły.
Cudem ocaleni
Spośród przeznaczonych do rozstrzelania ocalało trzech mieszkańców wsi – Stanisław Mazur, Kazimierz Glanowski i Marek Świerczek (ówczesny sołtys) oraz prawdopodobnie jeden Rosjanin, ukrywający się w okolicy podczas wojny, po którym wszelki słuch potem zaginął.
Stanisław Mazur, stojąc w ostatnim szeregu oczekujących na egzekucję, słysząc szczęk odbezpieczanej broni, bezpośrednio przez seriami z karabinów maszynowych, padł na ziemię. Przywaliły go ranione śmiertelnie ciała. Gdy ogień z podpalonej stodoły zaczął docierać także do niego rzucił się do ucieczki, zrzucając z siebie paląca się odzież. Liczył na osłonę kłębiącego się dymu palonych zabudowań. Niemcy jednak zaczęli strzelać. Uciekającego dopadły trzy kule, ale udało mu się dotrzeć do zabudowań Chliny, mimo, iż oprawcy puścili w pogoń za nim psa policyjnego. Dotarłszy do zabudowań opadł z sił, ale miejscowi załadowali go na wóz i odwieźli do Walentego Kotnisa w Jelczy. Brak środków medycznych nie pozwolił na udzielenie mu właściwej pomocy. Powiadomiono zatem jego brata Henryka Mazura, który wziął go do siebie i wezwał lekarza z Charsznicy.
Kazimierz Glanowski został zabrany przez Niemców wraz z innymi pracownikami dworu pod stodołę Laskowskiego. Gdy Niemcy odbezpieczyli broń rzucił się do ucieczki. W sadzie kula trafiła go w nogę. Przewrócił się i udawał zabitego, potem zaczął iść w stronę Chliny. Gdy Niemcy odjechali zawrócił do wsi i krwawiąc dowlókł się do zabudowań Pawła Słuszniaka, który potem odwiózł go wozem do domu. Tam pomocy udzieliła mu ówczesna kierowniczka szkoły, pani Eleonora Kunik wraz z Zofią Pniewską. W swoich wspomnieniach Kazimierz Glanowski wymienia także postać tajemniczego Rosjanina, który również ocalał z pogromu. Pamiętał, jak rannego odwożono go do szpitala w Miechowie.
Marek Świerczek zerwał się do ucieczki, gdy zorientował się, że hitlerowcy rozstrzelają wszystkich ustawionych pod ścianą. Do tej chwili łudził się, że może tylko chcą ich nastraszyć. Postanowił dobiec do pobliskiego domu i przez ganek uciec na druga stronę, jednak drzwi były zamknięte. Przeskoczył więc przez płot i wtedy dosięgły go kule. Ranny w obie nogi doczołgał się w pobliże brogu słomy, a gdy ten zaczął się palić, w bruzdy ziemniaków. Tam doczekał chwili, gdy Niemcy odjechali. Zawiadomiony przez sąsiadów syn odwiózł go do domu, a dzień później Spółdzielnia Rolnicza z Wolbromia przysłała auto, którym przewieziono go do szpitala w Miechowie, gdzie przyjęcie załatwiła Zofia Pniewska.
Pomordowanych pochowano nazajutrz we wspólnej mogile na cmentarzu parafialnym. Ówczesny proboszcz parafii, ks. Marcin Dubiel wyrzeźbił później figurę Chrystusa Króla, który pochyla się nad ciałami, a zbiorowa mogiłę przykryła tablica z nazwiskami wszystkich zamordowanych. Do dziś palą się na ich grobie znicze...
Ostatnio w miejscowej remizie organizowana jest Izba Pamięci, która gromadzić ma pamiątki związane z historią wsi.
Czemu Poręba?
Bestialska pacyfikacja wsi była odwetem za akcję partyzantów Armii Ludowej na terenie Poręby Dzierżnej, w wyniku której jeden lub dwaj żołnierze niemieccy stracili życie, a kilku zostało rannych. Można zrozumieć złość lub wręcz nienawiść mieszkańców Poręby do tych, którzy tak beztrosko wymachiwali bronią podczas wojny. Ich przypadkowa ponoć akcja spowodowała śmierć 39 niewinnych ludzi i utratę całego majątku przez 70 rodzin. Wiadomo było przecież, że Niemcy stosują odpowiedzialność zbiorową i nie będą bawić się w wyjaśnianie zawiłości całej akcji. Pytania: „Skąd byli partyzanci?”, „Z jakich ugrupowań i oddziałów?”, były i są może ważne dla nas, ale dla nich liczyło się tylko jedno – zemsta. A najłatwiej było dokonać jej na ludności cywilnej, która nie miała możliwości obrony. Potyczka partyzantów miała miejsce na terenie Poręby – Poręba musiała ponieść karę. Za czyje winy?
Oddać cześć pomordowanym
Jako pierwszy miejsce uświęcone krwią pomordowanych uczcił mój dziadek – Bronisław Szota, wraz ze Stanisławem Bałazym, stawiając na miejscu straceń drewniany krzyż wraz z ogrodzeniem i napisem na blaszanej tablicy. Potem przygotowaniem bardziej godnego upamiętnienia miejsca stracenia niewinnych ofiar zajął się Komitet Budowy Pomnika, złożony z mieszkańców wsi, w tym także członków rodzin rozstrzelanych 7 sierpnia. Jego przewodniczącym był Wiktor Szota, a członkami: Stanisław Banaś, Bolesław Półtorak, Marceli Banaś, Stefan Fiutak, Roman Pandel, Stanisław Struzik, Stanisław Kokoszka, Andrzej Pietraszczyk, Szczepan Glanowski, Stanisław Szota i Józef Kokoszka. W pracach pomagali przedstawiciele organizacji społecznych, kombatanckich oraz zakłady pracy. Roboty betoniarskie przy budowie pomnika prowadził Stanisław Szasta, któremu pomagali: Andrzej Konieczny, Dariusz Nawrot i Władysław Bałazy. Wysiłki społecznego komitetu aktywnie wspierali członkowie ówczesnego Zarządu Powiatowego, jak i wolbromskiego koła ZBOWiD
Uroczystość odsłonięcia pamiątkowego głazu, który stanął na miejscu rozstrzelania przez hitlerowców mieszkańców Poręby Dzierżnej, odbyła się w niedzielę 20 października 1963 roku. Od tej chwili opiekę nad pomnikiem przejęła młodzież szkolna. W każdą rocznicę pacyfikacji organizowano patriotyczne manifestacje, odprawiano nabożeństwa za dusze zmarłych.
W 1983 roku, pod kierownictwem Bogdana Glanowskiego przygotowano wniosek o odznaczenie wsi Krzyżem Grunwaldu. Rada Państwa, biorąc pod uwagę bohaterstwo jej mieszkańców, ale także ich aktywny udział w ruchu oporu, nadała wsi Krzyż Grunwaldzki III klasy. Uroczystość ta miała niezwykle uroczystą oprawę. Uczestniczyli w niej ówcześni przedstawiciel władzy, z prof. Zbigniewem Messnerem i gen. Romanem Paszkowskim na czele, Kompania Honorowa Wojska Polskiego, OHP, kombatanci, harcerze, młodzież szkolna, delegacje zakładów pracy. Wręczono wiele odznaczeń państwowych, w tym pięciu osobom: Stanisławowi Mazurowi, Wiktorowi Szocie, ks. Marcinowi Dubielowi, Kazimierzowi Glanowskiemu i Markowi Świerczkowi Krzyże Kawalerskie Orderu Odrodzenia Polski.
7 sierpnia 1991, ówczesny proboszcz parafii Poręba Dzierżna ks. Józef Wieczorek poświęcił drewniany krzyż, który stanął obok pamiątkowego głazu.
Opracował, na podstawie KRONIKI BUDOWY POMNIKA, Wojciech Szota
(artykuł ukazał się w Wieściach Wolbromskich nr 15/2007)